Biały szum, ostateczne piękno ostatecznego chaosu.


 Estetyka no-fi (i lo-fi) to sposób tworzenia, utrwalania, lub reprodukcji treści kultury elektronicznej z zaniedbaniem (dobrowolnym, wymuszonym, lub nieświadomym) techniki rejestracji, tak że w efekcie dzieło charakteryzuje się "niską jakością" tj. formą która zniekształca, lub nie jest w stanie dobrze uobecnić treści. Terminy lo-fi i no-fi znaczą odpowiednio niska "wierność" i brak "wierności", zapis tak opisywany nie odzwierciedla "wiernie", zapisywanej treści. Terminy te odnoszą się głównie reprodukowanych masowo form kultury (współcześnie przeważnie elektronicznie) ale wierność formy może być przypisywana każdemu medium.  Zasadniczo istotnym warunkiem aby mówić o wierności lub jej braku, jest  obecność formy dzieła przed reprodukcją która nie jest mu narzucana, lecz właśnie utrwalana. Wierność czy też jakość, można próbować mierzyć szeregami wskaźników takich jak bitrate (ilość informacji zużywana na jednostkę zapisu), frequency response (wrażliwość na poszczególne częstotliwości) czy signal-to-noise ratio (stosunek sygnału do dodawanych przy nagraniu zanieczyszczeń).




Fonograf, jeden z jego wariantów, ten cylinder to ojciec wszystkich mp3'ek.

    Odkąd można mówić o masowej reprodukcji technicznej, odwiecznym wyzwaniem dla inżynierów i techników, była właśnie wierność zapisu. To ona zmieniła się przez lata najbardziej. Dzisiaj (o ile nie jest to tylko złudzeniem braku porównania z przyszłymi technikami rejestracji) można mówić już o pełnej (tj. praktycznie nieodróżnialnej od oryginału) wierności metod zapisu dźwięku czy obrazu. Oczywiście techniki takie nie są dostępne dla wszystkich, to było problemem odkąd mikrofony i kamery wkroczyły na rynki, młodzi twórcy nie mogąc sobie pozwolić na sprzęt z wyższej półki, korzystali z tańszych, mniej doskonałych technicznie odpowiedników. W rezultacie pierwsze nagrania młodych twórców cechują się właśnie amatorską jakością.



Dyktafon na kasety, na takim nagrywali próbne utwory wszyscy wykonawcy muzyki poza Dawidem i jego psalmami.

    Z czasem jednak dobrodziejstwa techniki taniały, i coraz większe rzesze ludzi mogły pozwolić sobie na coraz lepszy sprzęt, tutaj właśnie ma miejsce zwrot który zrywa z ciągłym pochodem ku czystemu obrazowi i nieskalanej jakości dźwięku. Na okropnym, dekadenckim i rozpuszczonym zachodzie niektórzy zaczęli iść w przeciwnym kierunku. Czy to celebrując surowość nagrań amatorów, czy to samemu celowo dążąc do degradacji jakości zapisu. Powodów takiego zwrotu jest wiele, (chyba że to tylko wtórne uzasadnienia) jedni cenią lo-fi z nostalgii za czasami kiedy stosunkowo marny zapis był jedyną dostępną możliwością, inni są zafascynowani antycznymi nagraniami sprzed lat, które nieuchronnie muszą być przykryte warstwą technologicznego kurzu (patrz: diał linki), niektórzy po prostu uważają że "tak brzmi lepiej", inni znów uważają taki zapis za bardziej autentyczny, żywy, mniej sztuczny i kontrolowany. Można także twierdzić za Waltherem Benjaminem (Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej) że: "[...]Ważniejsze jest, iż wytwory owe są, niż to, że je się widzi. [...] Wartość kultowa dzieła sztuki jako taka zdaje się dziś wręcz skłaniać do przechowywania go w ukryciu: pewne posągi bogów są dostępne jedynie kapłanom, w cella, niektóre obrazy Madonny przez cały rok są przesłonięte, pewne rzeźby średniowiecznych katedr sądla obserwatorów stojących na dole niewidoczne. [...]", i oddzielając ekspozycyjną funkcję sztuki od kultowej, twierdzić że poprzez zachwyt nad utworami no-fi porzuca się przejrzystość i widoczność, na rzecz tajemniczości i kultu, że niska jakość nagrań z lat trzydziestych jest nośnikiem ich aury która daje świadectwo historii, tradycji, i życia ludzi sprzed  osiemdziesięciu lat. Czasami nagranie lo-fi to jedyna dostępna forma zapisu historycznych wydarzeń, wypowiedzi ciekawych osób, albo muzyki naszych ulubionych wykonawców poza sterylną atmosferą studia nagrań. Niektórzy zaś, uważają że estetyka no-fi to po prostu bunt przeciwko mainstreamowi, kaprys, próba zwrócenia uwagi.


    Jednym z pierwszych (i najważniejszych) przypadków celebracji degradacji jakości zapisu/odtwarzania, jest szerokie wykorzystanie dystorcji (znanej też jako "overdrive", lub, pieszczotliwie, "fuzz") w muzyce gitarowej od lat 50. Dystorcja, będąca po prostu przycinaniem wierzchołków sygnału, przez przekaźnik który nie jest w stanie przetworzyć tak mocnego sygnału, w efekcie spłaszcza dźwięk i nadaje mu zupełnie inną barwę, określaną jako "ciepła", lub "ostra i ciężka". Taki efekt otrzymywano przez nadmierną głośność, korzystanie z uszkodzonych wzmacniaczy, lub przecinanie i dziurawienie membran głośników. Coś co kiedyś było naturalnym brakiem wzmacniaczy lampowych, które zaczynały "trzeszczeć" przy zbyt głośnej grze, zaczęto sprzedawać jako efekt gitarowy za ciężkie pieniążki. W efekcie większość dzisiejszej muzyki gitarowej korzysta z jakiejś formy dystorcji (a więc celowej degradacji jakości dźwięku.



Jackie Brenston - Rocket 88 - Jeden z pierwszych utworów gitarowych korzystających z dystorcji.


W kwestii filmów, no-fi spotkać można głównie w filmach typu found footage (takich które zostały rzekomo znalezione i wypuszczone do kin ku przestrodze), a więc głównie w ramach gatunków horroru i mockumentary. Kamieniem milowym są oczywiście "Cannibal Holocaust" i "The Blairwitch Project", ale bardziej uznanym obrazem jest popularny w odmętach internetu "The Poughkeepsie Tapes".



Słynna scena pociągania nosem z The Blairwitch Project.



Poughkeepsie Tapes. Uuuuu, okropne.

    No-fi to przede wszystkim muzyka, czasami również wideo (nostalgia vhs), rzadziej fotografia i inne media jak np.internet,  bardzo słabo zaprojektowane strony interetowe (jak ta), lub takie celowo nawiązującymi do okropnego internetu lat 90.


Rzeczy które w jakiś sposób wiążą się z estetyką no-fi: